w wykonaniu Maćka Pruchniewicza przeniosła mnie w czasy gdy muzyka z elektronicznymi akcentami i stricte elektroniczna, jej niestereotypowość, nowatorstwo, odkrywczość, bogate, różnorodne, niemal nieograniczone spektrum dźwięków, wielowarstwowość utworów, nieprawdopodobne możliwości przekazu, stawały się moją fascynacją.
Solowy projekt Maćka… perfekcyjnie zagrane, w większości improwizowane tematy oparte na klasyce ze szczyptą bluesa, etno, z kilkoma elementami jazzowymi wybrzmiewały przez ponad godzinę.
Zagrana jako trzecia, rozbudowana, kilkunastominutowa kompozycja utrzymana w klimacie legendarnego trio Tangerine Dream z czasów The Pink Years, czyli początków ich twórczości przypadającej na lata 70-73 zabrzmiała nostalgicznie. Odczułem tęsknotę i chęć POWROTU do wieczorów wypełnionych, bądź co bądź, spokojną, relaksacyjną i magiczną muzyką.
Dźwięki płynące ze sceny, te siedem jakże różnych utworów, których wspólnym mianownikiem było źródło dźwięku – gitara, stały się dla mnie osobistą podróżą w czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz