Kiedy jednak nadszedł ten ostatni czwartek września i zdałem sobie sprawę, co mnie czeka późnym popołudniem, naszły mnie obawy. Niespecjalnie lubię występować przed publicznością... jestem zwyczajnie zestresowany. Zdecydowanie wolę chwytać obrazy danych chwil. Tym razem nie było to możliwe i przyznam... dziwnie się z tym czułem. Szczególnie, że sam byłem obiektem zdjęć i uwagi przybyłych Gości.
Może właśnie dlatego chętnie skorzystałem z zaproszenia poznanej tydzień wcześniej Marty i w piątek pojechałem na Jej koncert do La Boheme. To miejsce, do którego z przyjemnością się wraca. Gościnność Ewy i Jarka jest naprawdę niesamowita, a występujący Artyści niezwykli. Tak było i tym razem. Sceniczność Marty zachwycała.
Jednocześnie z przyjemnością słuchałem głosu Michała Pijewskiego, który faktycznie brzmiał jak Louis Armstrong. Do tego fantastyczne dźwięki różnych instrumentów: kornetu, klarnetu i klawiszy.
Tak, z każdą wyśpiewaną i wygraną przez Artystów nutą, czułem jak ogarnia mnie odprężenie. Do tego jeszcze miejsce w „loży vip-owskiej”, czyli na kanapie przed samą sceną i zielona herbata przygotowana przez Ewę.
A energia i wzajemna sympatia między Martą, a Michałem, zachęcała do tego, aby co chwilę łapać znowu w rękę aparat i urealniać kolejne wspomnienie tego wieczoru.
Dziękuję, poryczałam się.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!Byłam na tym koncercie i było cudnie pod każdym względem.
OdpowiedzUsuń